podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Ameryka Północna » Raport z miasta - molocha
reklama
Krzysztof Ulanowski
zmień font:
Raport z miasta - molocha
artykuł czytany 4399 razy

Bagno behawioralne

Za skrzyżowaniem chodnik zastawiony jest budami handlujących, a na pozostałym skrawku przewala się zbity tłum. Jak na wielu, wielu innych ulicach Mexico City. Właśnie przeludnienie jest jednym z powodów, dla których bardzo wielu mieszkańców stolicy emigruje na prowincję, przede wszystkim na bogaty Jukatan. Tłum nas szybko rozdziela. Przeciskam się więc samodzielnie i rozglądam za grupą. Przepuszczam mężczyznę z ciężkim pakunkiem. ,,Gracias!" - dziękuje mi w biegu. Większość tubylców to ludzie grzeczni i kulturalni. Przechodzę przez jezdnię w momencie, kiedy akurat rusza lawina aut. Staję na środku drogi i nie bardzo wiem, co zrobić. Kierowcy zwalniają i pozwalają mi przejść. Ci południowcy jeżdżą nad podziw ostrożnie!
Trafiam na naszą wieżę. Płacę 40 pesos i wjeżdżam na najwyższy poziom. Widok z tarasu zapiera dech w piersiach. Przy okazji znajduję swoją grupę. Pod wieczór idziemy jeszcze na Plaza Garibaldi. Można tam spotkać koncertujących muzyków - zwanych ,,mariachi". Grajkowie, odziani w pełne przepychu stroje, zbliżają się do siedzących na ławkach par. Jeżeli dostają kilka pesos, zaczynają grać. Po placu kręcą się też wynędzniałe, wychudzone psy. Widok to, niestety, typowy dla Meksyku...
Kolejnego dnia idziemy na Zocalo i schodzimy na dworzec metra. Kupujemy bilety po dwa peso i z kilkoma przesiadkami docieramy na stacyjkę podmiejskiego pociągu Ligero. Docieramy na dalekie przedmieścia - do dzielnicy Xochimilco. Przewodniki zalecają odwiedzenie tu tzw. ,,Pływających Ogrodów". Wsiadamy na jedną z licznych łodzi wypływamy na szerokie wody kanału. Ogrody usytuowane są na brzegach i od dawna już nie pływają. Dopływają do nas natomiast inne łódki. Mariachi pragną dla nas zagrać. Inni chcą nam sprzedać placki…

Dzieci z brodami

Wracamy na stały ląd. Mijamy mały, malowniczy kościółek. Wychodzi z niego dziwna procesja. Na jej czele pląsają dzieci, poprzebierane za brodatych mężczyzn. Dorośli niosą zaś uroczyście przystrojoną lalkę - jak sądzimy - symbolizującą Marię. Metrem docieramy do dzielnicy Coyoacan. Przechodzimy przez park Viveros de Coyoacan, wielki, pełen rzeźb i brązowych wiewiórek. Zwierzątka podchodzą do ludzi i biorą jedzenie z ręki. Docieramy na nieodległy plac Hildago, zamieniony w targowisko. Indianie sprzedają tu ciuchy, pamiątki i rastafariańskie rekwizyty. T-shirty kosztują po 85 pesos. Siadamy w restauracji obok i jemy obiad. Zamawiam enchilados z serem (50 pesos) i piwo Victoria (17 pesos). Placki kojarzą mi się z naszą, europejską lasagną
Idziemy do Muzeum Fridy na pobliska ulicę Londres. Wstęp po 35 pesos. Muzeum jak muzeum, ale ogród jest ładny, a w ogrodzie oczywiście koty. Z muzeum udajemy się na kawę do Cafe Yellow przy ulicy Allende. Prowadzi ją Europejczyk, szef sali mówi po angielsku, a kawa kosztuje 17 pesos. Do domu wracamy najpierw busem (2,50 peso), a następnie metrem. Wieczorem idziemy jeszcze na Zocalo. Dorota kupuje u Indianki sukienkę za 180 pesos. Potem na dachu naszego hostelu jemy zakrapianą piwem kolację. Z głośników sączy się muzyka Boba Marleya. Powoli przestaję tęsknić za Europą.
Strona:  « poprzednia  1  [2] 

górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]
ZDJĘCIA